Girl on the board!

Znacie to powiedzenie, że kobieta na statku przynosi pecha? Chyba tak samo pomyślał kapitan naszego jachtu, gdy mnie zobaczył w zwiewnej sukience z walizką. Kolejne dni pokazały, jak bardzo się mylił.

Odkąd pamiętam zawsze lubiłam spędzać czas nad wodą i gdy tylko była możliwość namawiałam rodziców na rejs statkiem albo chociaż wypożyczenie małej łódki z wiosłami. Nic było więc dla nikogo zaskoczeniem, że polubiłam żeglowanie. Co prawda nie mam jeszcze patentu i czasami zapominam jak fachowo nazywa się jakaś linka, ale złapałam bakcyla i potrafię sama sterować jachtem. Nie do końca wierzył w to jednak kapitan rejsu wokół Wysp Kanaryjskich.

W dniu, kiedy mieliśmy spotkać się z kapitanem i resztą załogi, kilka godzin spędziliśmy na plaży. Było naprawdę gorąco i najlepszym wyborem w kwestii ubioru było po prostu założenie sukienki. Na wyspach mieliśmy spędzić w sumie dwa tygodnie, z czego tydzień podczas rejsu, dlatego też zamiast worków żeglarskich wzieliśmy ze sobą... walizki. Wyobraźcie sobie teraz minę kapitana, gdy zobaczył jak idę w letniej sukience z wielką walizką:) A to był dopiero początek.
Załoga liczyła łącznie ze mną i kapitanem pięć osób, a ja byłam jedyną kobietą. Panowie w pierwszych godzinach po zakwaterowaniu na jachcie zajmowali się przeglądem silnika. Postanowiłam wykorzystać ten czas i zajęłam się czytaniem książki. Kapitan skwitował to krótkim komentarzem "Żeglowanie jest fajne - można naprawiać silnik lub czytać książki". Chyba złapałam kolejnego minusa.

Wieczorem nie było lepiej. Nadeszła pora na imprezę integracyjną. Panowie zabrali się za przygotowywanie męskiej kolacji, czyli makaronu z sosem pomidorowym ze słoika i... mielonką z puszki, a do tego mocny alkohol. Pozostałam przy zdrowszej opcji i wybrałam makaron z sałatką grecką. Zamiast trunku wybranego przez panów skusiłam się na kieliszek białego wina. Oj to był kolejny minusik:)

Następnego dnia w nocy wypłynęliśmy. Warunki były trudne. Fale osiągały wysokość nawet czterech metrów, a wiatr wiał z prędkością 6-8 stopni w skali Beauforta. W pierwszych minutach byłam przerażona, ale dość szybko udało mi się uspokoić. W końcu czekała mnie czterogodzinna wachta za sterem. Fale niejednokrotnie uderzały mnie w twarz. Jacht co chwilę na nich podskakiwał, a do tego przechylał się tak, że prawie nabieraliśmy wody na pokład. To była niesamowita przygoda!

W kolejnych dniach na każdej wachcie stawałam za starem niezależnie od warunków. Sterowałam prawie 14 metrową łajbą, którą kpt. Krzysztof Baranowski jako pierwszy Polak opłynął świat! Nauczyłam się nawigacji, rozpoznawania pływających w nocy obiektów. Cieszyłam się jak dziecko, gdy udało mi się wypatrzeć w oddali kontenerowiec. 
Żeglowałam niezależnie od warunków. Prowadziłam jacht przy dużych falach i silnym wietrze. Bez marudzenia wstawałam w środku nocy, żeby odbyć swoją wachtę. Czasami marzyłam o tym, żeby zdezerterować i położyć się spać, ale pomysły te gasiłam w zarodku, mimo że nieraz naprawdę było ciężko wytrwać. Spaliśmy niewiele, ale było warto! W końcu i kapitan zmienił zdanie i przestałam zbierać minusiki. 

Okazało się, że kobiety mogą dać radę podczas takiego rejsu. Szybko się uczą, potrafią sterować i manewrować jachtem. Bez marudzenia wstają o 4 nad ranem na wachtę mimo niewyspania i zimna, a ich rola nie polega na przygotowywaniu posiłków dla całej załogi. Ten rejs był fantastyczną przygodą, przekraczaniem strefy własnego komfortu, ale i możliwością obalenia kilku stereotypów.

Agnieszka

2 komentarze:

  1. Świetne :) Ciekaw tylko jestem jak wyglądali ci wszyscy kolesie po imprezie integracyjnej ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję:) Panowie na szczęście dali radę wypłynąć z portu:)

      Usuń

Instagram