Wakacje w strefie ciszy

Jest takie miejsce do którego powracam każdego roku. Na próżno szukać tam fajnych knajp, tłumu turystów, imprez. To idealne miejsce, by odpocząć od codziennego zgiełku i skupić się na tym, co najważniejsze. Poznajcie zakątek w którym życie płynie naprawdę w zwolnionym tempie.


We wsi do której jeździmy co rok we wrześniu znajduje się strefa ciszy - to wydzielony obszar w okolicy jeziora, gdzie obowiązuje zakaz hałasowania. Po jeziorze nie można pływać łódką z przymocowanym silnikiem, żeby nie płoszyć zwierząt. Właśnie w tej strefie znajduje się dom, w którym wypoczywamy. Jezioro mamy dosłownie na wyciągnięcie ręki. Codzienne posiłki na tarasie z widokiem na wodę, relaks na prywatnym pomoście, obserwowanie łąbędzi i kaczek... Brzmi jak bajka prawda? Tak właśnie wyglądała nasza codzienność przez tydzień.

W okolicy znajduje się tylko jeden bar i mały sklep spożywczy, do którego trzeba iść ok. 2 kilometrów. Wypożyczalnia rowerów? Była, ale zupełnie nieopłacalna, więc ją zlikwidowano. Jest także kort tenisowy, ale... również nieczynny, zapewne z tego samego powodu. 


Dlaczego więc to tak fajne miejsce? Poza fantastyczną bliskością jeziora, dookoła znajdują się lasy w których są naprawdę bardo dobre warunki do jazdy rowerem, nordic walkingu, biegania i spacerów - nawet tych z wózkiem bliźniaczym. Naprawdę, zdecydowanie lepsze ścieżki na spacery z Małymi Prezesami były w lesie niż na głównej drodze we wsi, gdzie co chwilę wózek zakopywał się w piachu:)


Poza tym we wsi jest ogromny problem z zasięgiem, więc jesteśmy na przymusowym detoksie od telefonu:) Nie ma dostępu do internetu, ciężko jest wysłać nawet krótką wiadomość lub zadzwonić:) I choć być może trudno w to uwierzyć, to naprawdę cudownie było z takim przymusowym detoksem. W końcu można było skupić się naprawdę tylko na tym co tu i teraz.

Dzięki temu mogłam naprawdę wyciszyć się i zastanowić nad pewnymi sprawami. Przebywanie w tak bliskim kontakcie z naturą jest bardzow ważne i wspomaga odzyskanie wewnętrznej równowagi. Wystarczyła godzina pływania kajakiem po pustym (jedynie czasami pojawiała się łódką z wędkarzami) jeziorze, by totalnie odpocząć. Nawet kilkugodzinne spacery cudownie wpływały na samopoczucie i sen Małych Prezesów. Po każdej takiej małej wyprawie wracaliśmy zrelaksowani z mnóstwem grzybów, które zbieraliśmy tuż przy drodze. 



Codzienność mijała na spacerach, leniwych śniadaniach (o ile Mali Prezesi pozwolili), grzybobraniu, czytaniu książki i pływaniu kajakiem. Wieczorami można było podziwiać cudne zachody słońca siedząc na pomoście z kubkiem gorącej herbaty. To były prawdziwe wakacje w stylu slow i najchętniej już bym tam wróciła - było tak dobrze. 

A czy Wy macie miejsce do którego często wracacie?

Agnieszka

2 komentarze:

  1. Ja też lubię odpoczywać w naturze, z dala od miejskich korków i betonu. Wybrane przez Ciebie miejsce z pewnością byłoby moim numerem jeden na tygodniowy urlop :)

    OdpowiedzUsuń

Instagram